Jesteś w: Zdążyć przed Panem Bogiem

„Zdążyć przed Panem Bogiem” - streszczenie szczegółowe

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim



Jakiś czas temu Edelmanowi złożyła wizytę córka jednego zastępcy komendanta Umschlagplatzu, na którego też został wyznaczony wyrok. Chciała dowiedzieć się, dlaczego go zastrzelili. Marek odparł, że mężczyzna nie chciał im dać pieniędzy na broń. Kobieta wyjaśniła, że jej ojciec nie mógł tego zrobić, ponieważ płacił ludziom, którzy ukrywali ją po stronie aryjskiej. Rozgoryczona stwierdziła, że ludziom z ŻOB-u chodziło o dwa pistolety albo o cztery miesiące jej życia. Spytała, czy znał jej ojca. Odpowiedział, że widywał go każdego dnia na Umschlagplatzu, jak stał i liczył ludzi.

Po odliczeniu dziesięciu tysięcy osób wracał do domu. Jego praca nie miała znaczenia dla powstańców – wyrok wydali dlatego, że nie chciał dać im pieniędzy na broń. Po wyznaczonym terminie zapukali do drzwi jego mieszkania dwaj chłopcy i zastrzelili go. Kobieta zapytała, dlaczego nie pozwolili, aby jej ojciec zmarł godnie, po ludzku. Marek starał się wytłumaczyć, że taką śmierć wybrali dla siebie i dla tych sześćdziesięciu tysięcy Żydów, którzy jeszcze żyli. Dla niego śmierć zastępcy komendanta miała sens – po tym już nikt nie odmówił dawania pieniędzy na broń.

Skończyła się akcja wywożenia ludzi do obozów. W getcie zostało sześćdziesiąt tysięcy Żydów. Ci, którzy ocaleli z „wysiedlania” rozumieli, że nie wolno im czekać. Stworzono jedną organizację wojskową dla całego getta – Żydowską Organizację Bojową – ŻOB. Liczyła ona pięćset osób. W styczniu, po kolejnej akcji, zostało osiemdziesięciu. W styczniowej akcji ludzie już nie szli dobrowolnie na śmierć. Zastrzelili kilku Niemców, co zrobiło ogromne wrażenie na tych, którzy mieszkali po stronie aryjskiej. Działo to się przed akcjami zbrojnymi polskiego ruchu oporu. Dziesięć pistoletów, które mieli w getcie, dostali od AK. Grupa Anielewicza, prowadzona na Umschlagplatz, zaczęła bić Niemców rękoma. Grupa Pelca, odmówiła wejścia do wagonów i komendant Treblinki rozstrzelał ich na miejscu.

Radiostacja Kościuszki nadawała w tych dniach apele wzywające do walki. Wtedy już mieli sześćdziesiąt pistoletów od AK i PPR. Ryszarda Hanin wzywała ich do broni. W radiostacji w Kujbyszewie czytała komunikaty, wiersze i apele. Pewnego dnia Anielewicz postanowił zdobyć broń i na Miłej zabił werkszuca. W odwecie Niemcy zabrali wszystkich z Zamenhofa – kilkaset osób. W jednym z domów na Zamenhofa mieszkał kolega Marka, Hennoch Rus. Rus miał synka, który na początku wojny zachorował na tyfus. Marek oddał swoją krew do transfuzji, lecz dziecko zmarło. Od tamtej pory Hennoch unikał Edelmana, lecz kiedy rozpoczęła się akcja, podziękował, że dzięki niemu chłopiec zmarł w domu, jak człowiek.

Ludzie z ŻOB-u zaczęli gromadzić broń. Przenosili ją ze strony aryjskiej, siłą zabierając pieniądze od różnych instytucji i osób prywatnych. Wydawali również gazetki, które łączniczki rozwoziły po całej Polsce. Jeden pistolet kosztował od trzech do piętnastu tysięcy. Za takie pieniądze można było opłacić cztery tygodnie ukrywania Żyda po stronie aryjskiej. Jedna z łączniczek woziła gazetki do getta w Piotrkowie.

W tamtejszym getcie panował porządek – ludzie sprawiedliwie dzielili pracę i jedzenie. Ludzie z ŻOB-u kazali im uciec, ponieważ pracę dla gminy uważali za kolaborację. Kilka osób przyjechało do Warszawy i należało ich ukryć. Edelman opiekował się rodziną Kellermanów. Kiedy prowadzono ludzi na Umschlagplatz, by rozdać numerki życia, marek zauważył Kellermana za drzwiami budynku szpitalnego. Wrócił po niego kilka godzin później, lecz nie zastał tam już nikogo. Łączniczka, jeżdżąca do Piotrkowa, pewnego dnia została zatrzymana przez Ukraińców. Zapłacono za jej życie, Ukraińcy postawili ją przed grobem i strzelili ślepymi nabojami. Później nadal rozwoziła gazetki.

Gazetki odbijali na powielaczu, który mieli na Wałowej. Pewnego dnia musieli ją przenieść w inne miejsce. Po drodze spotkali kilku żydowskich policjantów, którymi dowodził pewien adwokat. Policjanci zatrzymali ich i chcieli zaprowadzić na Umschlagplatz, lecz zdołali uciec. Potem dziwili się, że adwokat, który wcześniej nikogo nie bił i nie widział, jak się uciekało, zachował się inaczej. Sądzili, że załamał się, myśląc, że to już koniec. Tak samo tłumaczył się adwokat Maślanko, kiedy jechali w trójkę do RFN, by zeznawać jako świadkowie. Maślanko uważał, że po wojnie nie ma sensu pamiętać o takich rzeczach.
strona:   - 1 -  - 2 -  - 3 -  - 4 -  - 5 -  - 6 -  - 7 -  - 8 -  - 9 -  - 10 -  - 11 -  - 12 -  - 13 -  - 14 -  - 15 -  - 16 - 



  Dowiedz się więcej