Jesteś w: Inny świat

Mechanizm sowieckiego terroru ukazany w „Innym świecie”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Herling-Grudziński w swojej powieści „Inny świat” ukazał mechanizm sowieckiego terroru podczas II wojny światowej. Na przykładzie własnych wspomnień opisał sposób, w jaki ZSRR rozprawiało się z „niewygodnymi” ludźmi.

Sowiecki terror, widoczny w obozie pracy przymusowej w Jercewie opierał się między innymi na tym, że żaden z więźniów obozów pracy przymusowej nie wiedział, kiedy naprawdę skończy się jego wyrok. Były znane tysiące przypadków, gdy skazaniec na chwilę przed wyjściem otrzymywał nowe przedłużenie wyroku - znowu na dziesięć lat „jednym pociągnięciem pióra Osobogo Sowieszczanija NKWD w Moskwie”. Nie było zatem sensu odliczać dni czy lata pozostające do upływu kary. Grudziński wielokrotnie podkreślał, że jedynym, czego więzień nie powinien robić to mieć nadziei, ponieważ wtedy było trochę łatwiej pogodzić się z losem.

Kolejną cechą sowieckiego obozowego terroru było uzależnienie zaangażowania w pracę z odpowiednią racją żywnościową, przez co w Jercewie niewielu było takich, co woleli mniej pracować (i tym samym mniej jeść). Sowieci potrafili wyciskać z więźniów ostatnie poty, wiedzieli, że głodny człowiek jest w stanie zrobić wszystko: „fascynacja normą była nie tylko przywilejem ludzi wolnych, którzy ją ustalili, ale i najprostszym nakazem instynktu życia niewolników, którzy ją wypełniali”. Grudziński trafnie pokazał w książce, że to więźniowie byli stróżami, to oni dbali, by w brygadach zespołowych (po 4 lub 5 osób) norma była naliczana zespołowo, by dzielono ją przez ilość ludzi pracujących. Skutkiem tego był brak solidarności więziennej oraz pogoń za procentami, co było założeniem prześladowców stalinowskich. Więzień, który się ociągał nie mógł liczyć na żadne względy współtowarzyszy, musiał odejść jeżeli nie dawał rady.

Prócz tych metod terroru okrutny był również sposób, w jaki kazano się ustawiać więźniom do wymarszu do pracy. W brygadach „125% normy” starsi szli przodem, młodsi za nimi, w brygadach „nie wykonujących normy 125%” było na odwrót - młodsi stali na czele, narzucając tempo szybkiego marszu i ciągnąc za sobą starszych i słabych. To była selekcja, która wątłych i bezsilnych odrzucała szybko do trupiarni.

Kolejną cechą stalinowskiego reżimu był fakt, iż aresztowania, śledztwo, obóz i system pracy przymusowej w Rosji nastawiony był na ukaranie skazanego (często winnego założenia oficerskich butów i źle kojarzącego się nazwiska – jak w przypadku Grudzińskiego) poprzez ciężką pracę, a nie jakąkolwiek resocjalizację. Tortury podczas śledztwa nie były stosowane dla zasady, tylko żeby złamać, zastraszyć i upodlić. Nie chodziło tylko o złożenie wymuszonego podpisu na spreparowanym akcie oskarżenia, lecz o złamanie osobowości prześladowanego, co doskonale widać w opisach metod śledczych, obecnych w książce.

Podczas takich przesłuchań, które trwały przeważnie w nocy lub kilka całych dób pod rząd na okrągło, aresztowany musiał siedzieć kilkadziesiąt godzin na stołku bez możliwości załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych, bez posiłku. Śpiący, wyczerpany, z żarówką skierowaną prosto w oczy, bity i torturowany, wysłuchujący różnych zarzutów był gotowy podpisać wszystko. Dodatkową kartą przetargową był zapach świeżo parzonej kawy i palonych papierosów, które unosiły się w pokoju.

Wówczas, jak pisze Grudziński, osobowość przesłuchiwanego „rozpadała się”, w pamięci powstawały luki, myliła mu się przeszłość z teraźniejszością, a to, co wcześniej wydawało się spreparowanym oskarżeniem - zaczynało napierać cech prawdopodobieństwa. Zaczynał wierzyć we wszystko, co mówił śledczy: że pisał listy do krewnych za granicą, że w pracy był sabotażystą „budownictwa społecznego” itd., aż w końcu nie miał już siły walczyć o swoje życie. Przyznawał się do wszystkiego. Był tak zmęczony, że pragnął tylko, aby dano mu już spokój. Nie ważne było, jaką cenę przyjdzie mu za to w przyszłości zapłacić.

Skutek tych metod nazywany był wśród osób, które ich dotyczyły „Wielką Przemianą”. Po zakończeniu śledztwa i przyznaniu się do winy aresztant otrzymywał wyrok zaoczny, wracał do celi i zaczynał stopniowe oswajanie się z myślą, że jest skazańcem. Rozmyślał nad nową sytuacją, nad czekającym go wywozie do obozu. Nie wdawał się już w rozmowę ze współtowarzyszami z celi: nie zrozumieliby go, gdyż nie przeżyli jeszcze przemiany, jakiej on doświadczył.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej