Jesteś w: Inny świat

Praca w „Innym świecie”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Ciężka fizyczna praca w okrutnych warunkach stanowiła główną ideę powstania obozów koncentracyjnych w bolszewickiej Rosji. Kolonizacja Syberii, budowa trakcji kolejowych, wyręb lasów, wydobycie kruszców – między innymi do takich prac posyłano już od czasów carskich więźniów politycznych i najgorszych kryminalistów. W czasach porewolucyjnych, kiedy do głosu doszli Lenin, Dzierżyński i Trocki zsyłka mogła spotkać każdego, kto w jakiś sposób sprzeciwiał się nowemu reżimowi lub miał predyspozycje do tego, by uczynić to w przyszłości. Jednym słowem do obozów trafiali wszyscy ci, których nowe elity uważały za „burżuazję”, „pasożytów” i „kontrrewolucjonistów”. Praca pozornie określana była jako najwspanialszy czynnik resocjalizujący i umożliwiający poprawę. W rzeczywistości jednak katorga miała wyniszczyć psychicznie i fizycznie wrogów systemu. Przy okazji też ich wysiłek nie szedł na marne, ponieważ powstawała dzięki obozom koncentracyjnym infrastruktura na Syberii i możliwy stał się transport surowców na Południe i Zachód kraju.

Gustaw Herling-Grudziński z wielką pieczołowitością opisał wykonywaną przez brygady leśne pracę przy wyrębie. Nie była to jednak zwykła wycinka, lecz mozolna i wielogodzinna harówka, której celem było nie tyle pozyskanie drewna przez administrację, co wycieńczenie więźniów.

Dzień roboczy zaczynał się o godzinie szóstej trzydzieści. Wówczas wszystkie brygady (na czele z „lesorubami”, czyli brygadą leśną) były odprawiane na wartowni do pracy. Konwojowaniem więźniów na miejsce wycinki zajmował się specjalny oddział strażników – „Wochra”. Jak wspominał Herling-Grudziński czynnikiem jeszcze bardziej męczącym od samego wyrębu był marsz do oddalonego o sześć kilometrów od obozu lasu. Co więcej, odcinek ten trzeba było pokonać w czasie nie przekraczającym godziny. Konwojowani więźniowie szli według określonej hierarchii – na czele starsi wiekiem, którzy wyrabiali procentowe normy, za nimi młodsi, a na końcu najstarsi i najsłabsi, którzy lada dzień trafią do „trupiarni”. Poza brygadami leśnymi w Jercewie funkcjonowały także oddziały zajmujące się ciesielstwem, robotami ziemnymi, budową dróg, pomp i elektrowni.


Jednak podstawą i najcięższą pracę wykonywały brygady leśne, do których kierowano najsilniejszych więźniów. Strażnicy dzielili osadzonych wyznaczonych do wycinania drzew na pięcioosobowe zespoły. Podział pracy kształtował się następująco – pierwszy piłą ścinał jodły, drugi toporem oczyszczał je z gałęzi i kory, (obydwaj musieli, co jakiś czas się zmieniać, gdyż ta czynność była najcięższa), trzeci palił gałęzie i korę w ognisku, czwarty i piąty piłowali zwalone kloce na pnie. Potem układali je w jedno lub dwumetrowe stosy.

Bardzo ważną rolę w lesie sprawował „dziesiętnik” – zwykle zaufany więzień lub opłacany człowiek z zewnątrz. To on mierzył pocięte drewno i podstęplowywał ścięte pnie. Według dostarczanych przez niego danych brygadier naliczał normy procentowe dla poszczególnych zespołów. Przekroczenie tej normy było niemożliwe bez tak zwanej „tufty”, czyli umiejętnego i sprytnego oszustwa. Jeśli „dziesiętnik” był więźniem, dał się przekupić chlebową łapówką i przymykał oko.

Praca w lesie była najcięższa – więźniowie spędzali cały dzień pod gołym niebem, po pas w śniegu, w temperaturze spadającej nawet do minus czterdziestu stopni, głodni i zmęczeni. Nie wszyscy mogli liczyć na jedzenie. Jedynie stachanowcy dostawali w południe jedną łyżkę gotowanej soi i sto gram chleba. Reszta więźniów mogła jedynie patrzeć, jak oni jedzą. Pozostawało im tylko ogrzewanie się przy ogniu. Niektórzy mieli kawałek chleba przechowany z wieczora, ale to byli nieliczni.

Po zakończeniu pracy wszyscy składali narzędzia w szopie, siadali przy ognisku i ogrzewali żylaste, odmrożone, pokaleczone dłonie. Płuca kuło lodowate powietrze, pod żebrami uciskał pusty żołądek, bolała każda cząstka ciała. O godzinie siedemnastej wyruszali z powrotem do zony. Znowu musieli pokonać sześć kilometrów.

Osadzeni w tej pracy wytrzymywali tylko około pół roku, odchodzili z niej z nieuleczalną chorobą serca, najpierw do lżejszych brygad, potem do trupiarni. Gdy przychodziły nowe transporty więźniów jeszcze zdrowych, od razu kierowano ich do wycinki w lesie. Czas pracy wynosił jedenaście godzin, po agresji III Rzeszy na ZSRR przedłużono go do dwunastu godzin na dobę.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej