Jesteś w: Inny świat

Dom Swidanij – opis

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Obok wartowni stał barak z nowo dobudowanym skrzydłem. Był to „Dom Swidanij”, czyli dom widzeń.

Od strony miasteczka wyglądał ładnie - był zbudowany z belek sosnowych, dach miał pokryty dachówką. Wchodziło się do niego po drewnianych schodkach. Było w nim kilka pokoi, w każdym stały dwa łóżka z czystą pościelą, stół, dwie ławki, szafa, konewka z wodą, miednica, piecyk żelazny, lampa elektryczna. W oknach wisiały firanki, a na parapetach stały kwiaty.

Każdemu więźniowi przysługiwał osobny pokój, w którym przebywał tylko z krewnym. Gość wchodził do domku od strony miasteczka - przez wartownię, a więzień od strony obozu, przez dyżurkę naczelnika warty. Tym sposobem przyjezdny nie widział obozu od środka.

Widzenie mogło być tylko raz w roku, trwało trzy dni. Przysługiwało wszystkim skazanym, ale tylko niektórym udawało się uzyskać na nie zgodę. Procedura była bardzo skomplikowana. Więzień musiał złożyć w Trzecim Oddziale podanie, list od rodziny i zaświadczenie od władz obozowych o swojej wydajnej pracy i dobrym zachowaniu. Musiał wyrabiać normę co najmniej „drugiego kotła”, więc władze obozowe miały pretekst do wyciskania z więźniów jeszcze większej siły roboczej, a oni motywację, że poprzez ciężką pracę otrzymają zgodę na spotkanie bliskiej osoby. Mieszkańcy trupiarni nie mieli szans na widzenia.

Formalną zgodę na spotkanie musiał uzyskać także krewny. Podobnie jak więźniowi, jemu też nie zawsze się to udawało. Decyzja o wydaniu pozwolenia tylko teoretycznie należała do Naczelnego Prokuratora ZSRR. Praktycznie wszystko było uzależnione od urzędu NKWD w miejscu zamieszkania krewnego, który się o nie ubiegał. Przed urzędem musiał wykazać nienaganną przeszłość polityczną, bez „cienia kontrrewolucji” - jak mógł tego dowieść skoro ktoś z rodziny przebywał w więzieniu?

W oczach NKWD przestępstwa polityczne były chorobą zakaźną, więc każdy krewny ubiegający się o widzenie też był nią zarażony. To była paradoksalna sytuacja. NKWD dążyło do zerwania stosunków rodzinnych, wierzyło „w swoją misję urzędu ochrony zdrowia politycznego obywateli Związku Sowieckiego”.

Więzień na trzydniowy okres odwiedzin dostawał z magazynu nową odzież, lnianą koszulę, nowe spodnie watowane, kalesony, buszłat, czapkę uszankę i walonki pierwszego gatunku. Miał obowiązkową łaźnię i fryzjera oraz z góry otrzymywał kartki na swój przydział chleba i zupy (pieczywo zjadał od razu, aby choć raz najeść się do syta, zaś talony na zupę dawał współwięźniom z nadzieją, że krewny przywiezie z domu jakąś żywność).

Odwiedzający przyjeżdżali z całej Rosji, nieraz tysiące kilometrów. Ich podróż w jedną stronę trwała kilka dni. Przywozili żywność, choć sami borykali się z biedą i żyli w nędzy.

Podczas trzydniowego widzenia obydwie strony były świadome cierpienia bliskich. Płacz, smutek, tęsknota i przygnębienie towarzyszyło im przez całe trzy dni. Nastroju nie poprawiał także fakt, iż przed widzeniem więzień musiał podpisać zobowiązanie, że - pod groźbą kary śmierci - nie będzie z krewnym rozmawiał o życiu w obozie i nie będzie pytał, jak rodzina radzi sobie od chwili jego aresztowania. Podobne zobowiązanie podsuwano do podpisu odwiedzającemu. On także dawał słowo, że nikomu nie powie po powrocie do domu, co zobaczył w obozie.

Wśród widzeń w tym szczególnym baraku zdarzały się także spotkania rozwodowe - lata rozłąki wypalały w małżeństwach uczucia. Po takich widzeniach często dochodziło do tragedii. Więźniowie popełniali samobójstwa wieszając się.

Zdarzały się też radosne konsekwencje spotkań. Raz jeden więzień dostał z domu list, w którym jego żona pisała, że na widzeniu poczęło się ich dziecko. To były powody niezwykłej radości w obozie.

Niektórzy więźniowie mogli przebywać z krewnym w pokoju całe trzy doby, a niektórzy tylko w ciągu dnia (na noc musieli wracać do swojego baraku). Z kolei krewni przez te 72 godziny mogli w każdej chwili opuścić Dom Swidanij i iść na spacer do Jercewa. Nikt tego jednak nie praktykował, ponieważ w miasteczku patrzono na przyjezdnych nieufnie - wydana zgoda na widzenie ze skazanym piętnowała ich w oczach mieszkańców. „Nie byli więźniami, nie byli »wrogami ludu«, ale byli krewnymi »wrogów ludu«”. Taka skaza uniemożliwiała im normalne życie.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej