Jesteś w: Dżuma

Opis rozwoju epidemii w Dżumie

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Pierwszym objawem obecności dżumy w Oranie były martwe szczury leżące na ulicach. 16 kwietnia 194. roku doktor Rieux natknął się na jednego z padniętych gryzoni pod swoim gabinetem, lecz nie przywiązał do tego większej uwagi. Wieczorem tego samego dnia lekarz znalazł kolejnego szczura na schodach kamienicy. Dozorca Michel, który przykładał wiele uwagi do czystości, był przekonany, że martwe zwierzęta to efekt niewybrednego żartu jakiś urwisów.

Wkrótce mieszkańcy miasta, zwłaszcza biednych dzielnic, zaczęli dostrzegać coraz więcej zdechłych gryzoni, co wzbudziło ich niepokój. Po upływie zaledwie dwóch dni „(…) od peryferii aż do centrum miasta, wszędzie, którędy tylko przechodził doktor Rieux, wszędzie, gdzie gromadzili się nasi współobywatele, szczury leżały stosami w kubłach na śmiecie albo długimi szeregami w rynsztokach. (…) Polecono służbie odszczurzania zbierać martwe szczury co dzień o świcie. Potem dwa wozy służbowe miały odwozić zwierzęta do zakładu oczyszczania miasta, by je spalić”.

Czwartego dnia szczury zaczęły całymi gromadami wylegać na najbardziej uczęszczane ulice i place, by tam masowo zdychać. Zdarzało się, że przechodnie potykali się o martwe gryzonie. Oczywiście zjawiskiem zaczęły interesować się media. Agencja Infdok ogłosiła, iż samego tylko 25 kwietnia zebrano i spalono 6231 szczurów. Trzy dni później wynik przekroczył osiem tysięcy. Stało się jasne, że w mieście dzieje się coś niedobrego. Wreszcie agencja podała, że zjawisko ustało.

Tego samego dnia doktor Rieux zaobserwował niepokojące objawy choroby u dozorcy Michela: błyszczące oczy, świszczący oddech, bóle szyi, pod pachami i w pachwinach. Wieczorem mężczyzna wymiotował żółcią, podskoczyła mu gorączka, nabrzmiałe gruczoły i kończyny, a także ciemne plamy na boku. Michel uskarżał się na wielki ból wewnątrz brzucha. 30 kwietnia zmarł dozorca – pierwsza udokumentowana ludzka ofiara nieznanej choroby.

Kolejne podobne przypadki bardzo zaniepokoiły doktora Rieux. W rozmowie z zaprzyjaźnionym lekarz Castelem główny bohater nie miał wątpliwości, że mają do czynienia z dżumą: „to niemal niewiarygodne. Ale zdaje się, że to dżuma”. Obydwaj nie brali jednak pod uwagę tego, że mogą mieć do czynienia z tak wielką epidemią.

W dzień po nadzwyczajnym posiedzeniu lekarzy prefektury w mieście rozwieszono plakaty informujące o zaraźliwej gorączce. Podjęto również pewne działania: nakazano zgłaszać wszystkie przypadki wysokiej temperatury, chorych izolowano, ich domy poddawano dezynfekcji, a rodziny obserwacji. Liczba ofiar śmiertelnych zaczęła rosnąć. Tego samego dnia, w którym wywieszono plakaty zmarło dwanaście osób.

Gorące dni sprzyjały rozwojowi epidemii. Wkrótce każdego dnia zaczęto odnotowywać nawet po czterdzieści zgonów. Dzięki szczepionce, która dotarła do miasta z Urzędu Generalnego Gubernatora wydawało się, że rozprzestrzenianie się choroby zostało powstrzymane. Po dwóch dniach spadku liczby ofiar, sytuacja uległa nagłemu pogorszeniu. Prefekt otrzymał wówczas oficjalną depeszę: „Ogłoście stan dżumy. Zamknijcie miasto”.

Bramy Oranu zatrzasnęły się. Nikt nie miał prawa opuścić miasta, ani wjechać do niego z zewnątrz. Epidemia wyraźnie nabrała tempa. W piątym tygodniu zabrała trzysta dwadzieścia jeden osób, a w szóstym o dwadzieścia cztery więcej. Wśród mieszkańców rozniosła się plotka, że alkohol jest w stanie zabić bakcyla dżumy, przez co zyski ze sprzedaży napojów wyskokowych drastycznie wzrosły.

Pod koniec maja miasto nawiedziła fala upałów, co bardzo sprzyjało rozwojowi epidemii. Mieszkańcy miasta zdawali sobie z tego sprawę, dlatego nastroje w Oranie uległy gwałtownemu pogorszeniu, co zaowocowało nawet zamieszkami. W celu monitorowania rozmiarów zarazy powstała nawet specjalna gazeta „Kurier Epidemii”.

W sierpniu dżuma przekroczyła granice biednych dzielnic i wdarła się do centrum Oranu. Wówczas władze postanowiły zamykać te części miasta, w których notowano największe straty. Wywołało to wśród mieszkańców wielkie niezadowolenie. Niektórzy z nich podpalali nawet swoje własne domy, by w ten sposób rozprawić się z bakcylem dżumy. Policja odnotowała wówczas nagły wzrost liczby przestępstw. Decyzją władz miasta zaostrzono kary za kradzieże i napaści. Powstał również problem z miejscem na cmentarzu. Okazało się, że przez dżumę wszystkie kwatery zostały już zajęte. Wkrótce zarządzono masowe pochówki, co również okazało się rozwiązaniem doraźnym. Jednym wyjściem było więc palenie zwłok.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej