Jesteś w: Zdążyć przed Panem Bogiem

Obraz powstania w getcie warszawskim w „Zdążyć przed panem Bogiem”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Dziewiętnastego kwietnia 1943 roku miała odbyć się likwidacja getta. Informacja o tym dotarła do dowództwa dzień wcześniej. Osiemnastego kwietnia sztab, złożony z pięciu osób, zebrał się u Anielewicza. Przydzielili zadania – Anielewicz miał zająć się gettem centralnym, Geller i Edelman – szopami Toebbensa i fabryką szczotek.

Powstańców było 220, a Niemców – 2090. Niemcy mieli lotnictwo, artylerię, pojazdy pancerne, miotacze min, 82 karabiny maszynowe, 135 pistoletów maszynowych i 1358 karabinów. Na jednego powstańca w getcie przypadał 1 rewolwer, 5 granatów i 5 butelek zapalających. W całym getcie były dwie miny i jeden automatyczny pistolet.

Był chłodny dzień, dziewiętnastego kwietnia 1943 roku. Do getta Niemcy wkroczyli o czwartej. Walka rozpoczęła się na placu Muranowskiego, Zamenhofa i ulicy Gęsiej. Marek Edelman obudzony strzałami, dobiegającymi z daleka, ubrał się dopiero o dwunastej. Był z nimi chłopak, Zygmunt, który przyniósł broń i poprosił go, aby zaopiekował się po wojnie jego córką. Wyszli, aby rozejrzeć się po okolicy i na podwórku dostrzegli kilku Niemców. Wtedy jeszcze nie mieli „wprawy w zabijaniu”, więc ruszyli dalej. Po trzech godzinach strzały umilkły. Ich terenem było tak zwane getto fabryki szczotek – Franciszkańska, Świętojańska i Bonifraterska. Marek zobaczył tego dnia Anielewicza, który był już zupełnie innym człowiekiem. Od Celiny dowiedział się, że chłopak siedział i powtarzał, że wszyscy zginą. Ożywił się tylko na wiadomość od AK, że mają czekać w północnej części getta. Nic na nich nie robiło wrażenia, nawet chłopak spalony żywcem na Miłej, którego krzyki słyszeli przez cały dzień. Anielewicz ciągle miał nadzieję, że zwyciężą, że nadejdą jakieś posiłki. O czternastej Niemcy wycofali się, a powstańcy cieszyli się, że tego dnia na Umschlagplatz nie wyprowadzono żadnego człowieka.

Następnego dnia Niemcy wrócili o drugiej, próbując sforsować bramę fabryki szczotek. Wysadzono jednak bramę i wybuch miny zabił kilkudziesięciu Niemców. Po wybuchu Niemcy zaczęli szturmować getto, którego broniło czterdzieści osób. Michał Klepfisz zasłonił własnym ciałem karabin maszynowy, by pozostali mogli się przedrzeć dalej. Dzięki niemu udało się odeprzeć atak Niemców. Wieczorem trzech Niemców z białą flagą zaczęło przekonywać ich do podania się, obiecując, że zostaną wysłani do specjalnego obozu. Niemcy podchodzą z opuszczoną bronią, proponując zawieszenie broni i wycofanie rannych, powstańcy strzelają do nich, lecz nie trafiają żadnego. Do esesmanów, na rozkaz Edelmana, strzelał Zygmunt. Marek jest jedynym żywym człowiekiem spośród powstańców, który uczestniczył w tej scenie. Stroop w raporcie napisał o „bandytach”, którzy otworzyli ogień do parlamentariuszy.

Drugiego dnia powstania Niemcy podpalili getto. Członkowie Komendantury siedzieli wtedy w schronie i ktoś wbiegł, krzycząc, że getto płonie. Wybuchła panika i Edelman uderzył jakiegoś chłopca, by się uspokoił. Wyszli na podwórko i stwierdzili, że getto centralne jeszcze się nie paliło. Rejon fabryki szczotek stanął w ogniu, zaczęli więc przedzierać się przez płomienie do getta centralnego. Ludzie biegli między spadającymi belkami. Nagle ujrzeli dziurę w murze i reflektor, oświetlający getto. Strzelili, pobiegli dalej. Niemcy otworzyli ogień, zginęło sześciu chłopców. Wykopali grób, śpiewając „Międzynarodówkę”. Tego samego dnia przedostali się piwnicami do drugiego domu. Czterech ludzi poszło wybić przejście, a na górze byli Niemcy i wrzucali do piwnicy granaty. Do ich schronienia zaczął przedostawać się czad, więc musieli zasypać otwór, choć pozostał w nim jeden chłopak. Nie mogli już na niego czekać. Płonęło całe getto, więc wszyscy przenieśli się do piwnic. W pomieszczeniach było gorąco. Jakaś kobieta wypuściła na podwórko dziecko. Niemcy dali malcowi cukierka, żeby wskazał, gdzie jest jego mamusia. Potem wysadzili schron, zabijając kilkaset osób.

Na Franciszkańskiej uciekinierzy spotkali Bluma i Gepnera. Blum poinformował ich, że AK próbowała zniszczyć mur przy ulicy Bonifraterskiej, lecz akcja nie powiodła się. Anielewicz był załamany, nie było już broni i na nic nie mogli liczyć. Razem z nim na podwórku stało około czterdziestu ludzi. Zeszli do piwnic. Następnego dnia ruszyli do schronu, w którym ukrywali się Anielewicz, Celina i Jurek Wilner. Dwie prostytutki zrobiły im coś do jedzenia, a Guta częstowała ich papierosami.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej