Jesteś w: Proces

Proces - krótkie streszczenie

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim



Ostatecznie tuż przed śmiercią zdaje najważniejsze pytanie, którego nigdy wcześniej nie stawiał: „ Wszyscy dążą do Prawa, skąd więc to pochodzi, że wciągu tych wielu lat nikt oprócz mnie nie żądał wstępu?” W odpowiedzi słyszy, że to wejście było przeznaczone wyłącznie dla niego. Ponieważ wieśniak umiera, odźwierny może je teraz zamknąć i odejść. Józef K. sądzi, że wieśniaka oszukano, ksiądz ostrzega go przed pochopnym sądem, podkreśla, iż odźwierny spełniał swój ważny obowiązek.

Zdaniem księdza przypowieść dotyczy dwu zasadniczo istotnych elementów wstępu do Prawa: niemożności zezwolenia na wejście wieśniakowi w tej właśnie chwili i tego, że wejście było przeznaczone wyłącznie dla niego. Kapłan uważa, że to odźwierny wykazał wielką, chwalebną cierpliwość, sumiennie też wypełniał swój obowiązek, nie opuszczał ani na chwile posterunku, gdy wieśniak pozostawał wolny, mógł pójść dokądkolwiek, za wyjątkiem przekroczenia bramy Prawa.

Los odźwiernego został bezpośrednio uzależniony od losu człowieka ze wsi. Wyjaśnienia, interpretacja księdza, nie przemawiają do K., który uznaje je za kolejny argument przemawiający za tym, że „z kłamstwa robi się istotę porządku świata”. Oczywiście ksiądz jako kapelan więzienny jest częścią wielkiego sądowego aparatu, a na końcu wygłasza ważną opinię: „Sąd niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię gdy przychodzisz, wypuszcza gdy odchodzisz”.

Rozdział dziesiąty
Koniec


W przeddzień trzydziestych pierwszych urodzin Józefa K., około dziewiątej wieczór, do mieszkania K. przyszło dwóch panów. W żakietach, tłuści i bladzi, w mocno nasadzonych na głowę cylindrach. Mimo że wizyta nie była zapowiedziana, siedział prokurent, również czarno ubrany i naciągał powoli nowe, ciasno na palcach napięte rękawiczki.

Wyprowadzają oskarżonego, trzymając go mocno za ramiona. Idą spokojnie, ale nagle Józef zaczyna stawiać opór, przyśpiesza, wszyscy biegną, ale w końcu K. się poddaje, powtarza sobie, iż musi zachować spokój. Zatrzymują się w kamieniołomie, tuż za miastem. Puścili K., który czekał w milczeniu, jeden z mężczyzn podszedł do oskarżonego i zdjął mu surdut, kamizelkę, wreszcie koszulę.

Panowie posadzili K. na ziemi, oparli go o kamień i ułożyli na nim jego głowę. Następnie rozpiął jeden z nich swój żakiet i wyjął z pochwy, która wisiała na pasku ściskającym kamizelkę, długi, cienki, z obu stron wyostrzony nóż rzeźnicki, podniósł go i oglądał ostrze w świetle księżyca. Z okna pobliskiego domu wychyla się jakiś nieznany ofierze człowiek, rozkłada ramiona. Józef zastanawia się kto to może być, czy chciał mu pomóc, czy być może sugerował zaniedbanie czegoś podczas obrony? Oskarżony podnosi ręce, rozwiera szeroko palce, wówczas jeden z oprawców wbija mu nóż w serce i obraca nim dwa razy. „"Jak pies!" - powiedział do siebie K.: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć.”
strona:   - 1 -  - 2 -  - 3 -  - 4 -  - 5 - 



  Dowiedz się więcej