Jesteś w: Dżuma

Motywy literackie w „Dżumie”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim



Zmianę mogliśmy też zaobserwować w postawie doktora Rieux. Główny bohater, który pojmował swój zawód jako misję, zawsze przykładał się do swojej pracy. Jego kontakty z pacjentami przed wybuchem epidemii były wręcz wzorowe. Zawdzięczał to profesjonalnemu i życzliwemu podejściu do chorych. Jednak ogrom epidemii zmusił go do przybrania nowej postawy. Musiał wyzbyć się emocji, które spowalniały jego pracę. Ponadto choroba okazała się w wielu przypadkach nieuleczalna. Wszystkie te czynniki spowodowały, że w jego działania wkradła się rutyna: „Wiedział bowiem, że na okres, którego końca nie dostrzegał, jego rola nie polegała już na leczeniu. Jego rola polegała na stawianiu diagnozy. Stwierdzić, zobaczyć, opisać, zarejestrować, potem skazać, takie było jego zadanie”. Nie oznaczało to jednak, że Rieux przyjął postawę negatywną czy jakkolwiek złą. Było to jedyne wyjście z tej niezwykle trudnej sytuacji: „Jedyną obroną było schronić się w tej stwardniałości, zacisnąć węzeł, który się w nim uformował. Wiedział, że to dobry sposób, żeby nie ustawać. Co do reszty nie miał wielkich złudzeń, a zmęczenie odebrało mu te, które zachował jeszcze”. W przypadku doktora Rieux można powiedzieć, że przemiana dotyczyła bardziej jego cech zewnętrznych niż wewnętrznych, ponieważ jego poglądy pozostały nienaruszone.

Osobnym przykładem metamorfozy jest Cottard. „Człowiek, który rośnie” – jak określił go Tarrou – zmienił się ze strachliwego niedoszłego samobójcy w osobę oddychającą pełną piersią i czerpiącą garściami z życia w oblężonym mieście. Epidemia, która dla wszystkich mieszkańców Oranu oznaczała uwięzienie, paradoksalnie jemu przyniosła upragnioną wolność. Nagle wiszący nad nim wyrok przestał obowiązywać. Umożliwiło mu to wyjście z ukrycia i cieszenie się życiem. Można powiedzieć, że był on jedynym szczęśliwym człowiekiem w mieście opanowanym przez śmiertelną zarazę.

Motyw choroby w „Dżumie”


Tytułowa dżuma to choroba, której nie powinno się życzyć nawet najgorszemu wrogowi. Jej przebieg jest niezwykle bolesny, a szanse na wyzdrowienie bez odpowiedniego serum są praktycznie równe zeru. Można powiedzieć, że zaraza tej śmiertelnej choroby jest jedną z bohaterek powieści. Camus poświęcił wiele miejsca opisowi jej objawów, przebiegu, rozprzestrzenianiu się oraz sposobom leczenia. W tym celu posłużył się techniką naturalistyczną, opartą na realizmie.

W powieści mamy do czynienia z dwiema odmianami dżumy: dymieniczną i płucną. Objawy pierwszej z nich możemy zaobserwować na Michelu, pierwszej ludzkiej ofierze epidemii: „Miał trzydzieści dziewięć i pięć [stopni gorączki – K.M.], gruczoły szyi i kończyny nabrzmiały, dwie czarniawe plamy wystąpiły na boku. Dozorca skarżył się teraz na bóle wewnątrz”. Dżuma atakowała więc węzły chłonne i wywoływała wysoką gorączkę. Ból jamy brzusznej, na który uskarżali się chorzy wiązał się z tym, że dżuma powodowała bardzo szybkie rozrastanie się śledziony.

Dalej możemy dowiedzieć się więcej o wyglądzie chorego: „Z jego ust usłanych grzybowatymi wyroślami wychodziły strzępy słów: «Szczury! » - mówił. Zielonkawy, o woskowych ustach, powiekach barwy ołowiu, oddechu urywanym i krótkim, rozkrzyżowany przez gruczoły (…) dozorca dusił się pod niewidocznym ciężarem”. Widzimy, że wyraźne zmiany zachodziły głównie na twarzy. Skóra zarażonego z czasem przyjmuje niemal zielonkawy odcień, a na ustach pojawiają się brązowe skrzepy. Tak właściwie wyglądało ostatnie stadium dżumy dymienicznej.

Nazwa tej odmiany choroby pochodziła od dymienic, czyli wielkich wrzodów, które powstawały na ciele zakażonego. Pojawiały się one na nogach i szyi, w miejscach, gdzie znajdowały się węzły chłonne. Doktor Rieux opisał zabieg przecinania dymienic: „Należało otwierać wrzody, to jasne. Dwa cięcia nożykiem chirurgicznym na krzyż i gruczoły wyrzucały papkę zmieszaną z krwią. Chorzy krwawili rozkrzyżowani. Plamy zjawiały się na brzuchu i na nogach, gruczoł przestawał ropieć, potem nabrzmiewał znowu. Najczęściej chory umierał w straszliwym smrodzie”. Widzimy zatem, że przecinanie wrzodów było zabiegiem doraźnym, który przynosił jedynie chwilową ulgę. Doktor nie miał jednak zbyt wielu innych możliwości. Zwłaszcza w pierwszym stadium epidemii, kiedy kolejne próbki serum okazywały się nieskuteczne.
strona:   - 1 -  - 2 -  - 3 -  - 4 -  - 5 -  - 6 -  - 7 -  - 8 -  - 9 -  - 10 - 



  Dowiedz się więcej