Jesteś w:
Nad Niemnem
Przed wybuchem powstania styczniowego obie rodziny Korczyńskich i Bohatyrowiczów żyły w zgodzie i wzajemnie się odwiedzali, mimo iż Bohatyrowicze, wywodzący się z szlachetnego rodu wskutek przemian społecznych utracili swoją pozycję i musieli pracować tak, jak chłopi. Są wierni ludowej tradycji, na co dzień ubierają się i zachowują jak typowi mieszkańcy wsi. Znają ciężar poświęcenia dla ziemi, dlatego szanują ją, podobnie jak szanują wartość pracy.
Najstarszy syn Stanisława – Andrzej Korczyński – przyjaźnił się z Jerzym Bohatyrowiczem. Obaj mieli synów w tym samym wieku. Po upadku powstania styczniowego Benedykt musiał zadłużyć Korczyn by spłacić siostrze Jadwidze i bratu – Dominikowi ojcowiznę. Zaczął zaciekle się bronić, by nie narażać Korczyna na straty. Między innymi, gdy Anzelm i Fabian przyszli upomnieć się o swoje konie pochwycone w zbożu Korczyńskiego. zaczął im grozić. Podobne sceny powtarzały się często.
Benedykt prowadził z Bohatyrowiczami proces o kawałek wygonu (łąki). Anzelm Bohatyrowicz tłumaczył Fabianowi, że proces z Korczyńskim jest zupełnie zbędny, ponieważ nie przyniesie żadnych korzyści, a wygon, o który toczy się postępowanie jest własnością Korczyńskich. Fabian i tak wierzył w swoją teorię i przekonywał do niej mieszkańców bohatyrowickiego zaścianka. Anzelm twierdził, że wynikało to z chciwości: „ – Wygon nie był nigdy nasz i święcie do pana Korczyńskiego przynależy (...) ale oni na każdą garść ziemi aż mrą z chciwości...”
Sprawa z Bohatyrowiczami zakończyła się dla Benedykta pomyślnie, przeciwnicy zostali dodatkowo obciążeni wysokimi kosztami procesu. Ich adwokat nie tylko nie dotrzymał terminu wniesienia apelacji, ale oszukał naiwnego Fabiana, wykorzystując jego niewiedzę co do rozległości spornych gruntów. Wmówił mu, że proces będzie dla niego korzystny, a szala zwycięstwa przechyli się na stronę Bohatyrowiczów.
Mieszkańcy Bohatyrowicz poprosili o pomoc Witolda. Młodzieniec usłyszał wówczas wiele złego o własnym ojcu. Benedykt, według zebranych, był ciemiężycielem uciśnionych i bezwzględnym wyzyskiwaczem, który wielokrotnie poniżał ludzi, traktując ich bardzo przedmiotowo:„Raz pan Korczyński na całe pole i przed gromadą ludzi od próżniaków i hultajów nas łajał, kiedy w gorący czas robotnika znaleźć nie mógł, a my w najem do niego iść nie zechcieli. (...) Cudzemu, a do tego i gardzicielowi, ciał naszych i dzieci naszych ani na jeden dzień w niewolę nie zaprzedamy i na pańskie ubligi albo, broń Boże, i ekonomskie popychanie dobrowolnie wystawiać się nie będziem. Lepiej już głód cierpieć i w zgniłych chatach mieszkać, niżeli w egipską niewolę za marny pieniądz iść! Ale gdybyśmy w panu Korczyńskim nie cudzego i nie gardziciela, ale przyjaciela i opiekuna naszego obaczyli, gdyby każdy mógł zaprzysiąc, że na jego polu obchodzenia się ludzkiego dozna, ho! ho!...”
Benedykt starał się udowodnić synowi, że w sprawie procesu racja jest po jego stronie. Zarzucił włościanom ciemnotę i naiwność, stwierdził, że dają się wykorzystywać prawnikom. Syn odparł, że jest to skutek braku opieki, patronatu nad warstwami najniższymi. W końcu przekonał ojca do swych racji. Korczyński wycofuje się z roszczeń sądowych i zjawia się w domu Anzelma, który przyjmuje sąsiada z należytym szacunkiem.
Konflikt Bohatyrowiczów z Korczynem
Autor: Karolina Marlęga Serwis chroniony prawem autorskimPrzed wybuchem powstania styczniowego obie rodziny Korczyńskich i Bohatyrowiczów żyły w zgodzie i wzajemnie się odwiedzali, mimo iż Bohatyrowicze, wywodzący się z szlachetnego rodu wskutek przemian społecznych utracili swoją pozycję i musieli pracować tak, jak chłopi. Są wierni ludowej tradycji, na co dzień ubierają się i zachowują jak typowi mieszkańcy wsi. Znają ciężar poświęcenia dla ziemi, dlatego szanują ją, podobnie jak szanują wartość pracy.
Najstarszy syn Stanisława – Andrzej Korczyński – przyjaźnił się z Jerzym Bohatyrowiczem. Obaj mieli synów w tym samym wieku. Po upadku powstania styczniowego Benedykt musiał zadłużyć Korczyn by spłacić siostrze Jadwidze i bratu – Dominikowi ojcowiznę. Zaczął zaciekle się bronić, by nie narażać Korczyna na straty. Między innymi, gdy Anzelm i Fabian przyszli upomnieć się o swoje konie pochwycone w zbożu Korczyńskiego. zaczął im grozić. Podobne sceny powtarzały się często.
Benedykt prowadził z Bohatyrowiczami proces o kawałek wygonu (łąki). Anzelm Bohatyrowicz tłumaczył Fabianowi, że proces z Korczyńskim jest zupełnie zbędny, ponieważ nie przyniesie żadnych korzyści, a wygon, o który toczy się postępowanie jest własnością Korczyńskich. Fabian i tak wierzył w swoją teorię i przekonywał do niej mieszkańców bohatyrowickiego zaścianka. Anzelm twierdził, że wynikało to z chciwości: „ – Wygon nie był nigdy nasz i święcie do pana Korczyńskiego przynależy (...) ale oni na każdą garść ziemi aż mrą z chciwości...”
Sprawa z Bohatyrowiczami zakończyła się dla Benedykta pomyślnie, przeciwnicy zostali dodatkowo obciążeni wysokimi kosztami procesu. Ich adwokat nie tylko nie dotrzymał terminu wniesienia apelacji, ale oszukał naiwnego Fabiana, wykorzystując jego niewiedzę co do rozległości spornych gruntów. Wmówił mu, że proces będzie dla niego korzystny, a szala zwycięstwa przechyli się na stronę Bohatyrowiczów.
Mieszkańcy Bohatyrowicz poprosili o pomoc Witolda. Młodzieniec usłyszał wówczas wiele złego o własnym ojcu. Benedykt, według zebranych, był ciemiężycielem uciśnionych i bezwzględnym wyzyskiwaczem, który wielokrotnie poniżał ludzi, traktując ich bardzo przedmiotowo:„Raz pan Korczyński na całe pole i przed gromadą ludzi od próżniaków i hultajów nas łajał, kiedy w gorący czas robotnika znaleźć nie mógł, a my w najem do niego iść nie zechcieli. (...) Cudzemu, a do tego i gardzicielowi, ciał naszych i dzieci naszych ani na jeden dzień w niewolę nie zaprzedamy i na pańskie ubligi albo, broń Boże, i ekonomskie popychanie dobrowolnie wystawiać się nie będziem. Lepiej już głód cierpieć i w zgniłych chatach mieszkać, niżeli w egipską niewolę za marny pieniądz iść! Ale gdybyśmy w panu Korczyńskim nie cudzego i nie gardziciela, ale przyjaciela i opiekuna naszego obaczyli, gdyby każdy mógł zaprzysiąc, że na jego polu obchodzenia się ludzkiego dozna, ho! ho!...”
Benedykt starał się udowodnić synowi, że w sprawie procesu racja jest po jego stronie. Zarzucił włościanom ciemnotę i naiwność, stwierdził, że dają się wykorzystywać prawnikom. Syn odparł, że jest to skutek braku opieki, patronatu nad warstwami najniższymi. W końcu przekonał ojca do swych racji. Korczyński wycofuje się z roszczeń sądowych i zjawia się w domu Anzelma, który przyjmuje sąsiada z należytym szacunkiem.