Jesteś w: Inny świat

Słownictwo obozowe w „Innym świecie”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Jednym ze sposobów możliwie jak najwierniejszego oddania atmosfery i obyczajów panujących w obozie w Jercewie było odtworzenie przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego języka, jakim posługiwali się osadzeni. Dzięki temu zabiegowi dzieło uzyskało jeszcze więcej znamion autentyzmu, również narracja stała się przez to bardziej wiarygodna. Specyficzne słownictwo, można powiedzieć – gwara więzienna, służyła osadzonym do tego, by w jakiś sposób ogarnąć to wszystko, co działa się dookoła nich. Nadawali oni pewnym przedmiotom czy ludziom określone nazwy, aby w ten sposób lepiej się z nimi oswoić. Znaczna większość z nich pochodziła z języka rosyjskiego, a ich brzmienie może wydawać się zabawne, jednak Włodzimierz Bolecki przestrzega: „Wszystkie te nazwy jako elementy obozowego słownika są na pozór neutralne – są po prostu słowami, jednak już samo wyjaśnianie ich znaczeń wprowadza czytelnika w piekło obozowego życia”.

Słownictwo obozowe służyło wielu celom, jednym z nich było dokonanie podziału więźniów na kategorie. Wśród osadzonych można było zatem wyróżnić między innymi „bytowików”, czyli odbywających karę za pospolite przestępstwa. Najczęściej byli to drobni złodzieje, awanturnicy i rozrabiaki, których wyrok przekraczał dwa lata. Stanowili przeciwną kategorię do więźniów politycznych.

Jeśli „bytownik” trafiał raz za razem za swoje przestępstwa do kolejnych obozów, wówczas jako recydywista stawał się „urką”. O tym typie więźnia Herling-Grudziński pisał: „(…) nie opuszcza już na ogół nigdy obozu, wychodząc na wolność tylko na parę tygodni dla załatwienia najpilniejszych spraw i dokonania następnego przestępstwa. (…) «Urka» jest w obozie instytucją, najwyższym funkcjonariuszem po dowódcy warty; (…) Są to ludzie, którzy myślą o wolności z takim samym obrzydzeniem i lękiem, jak my o obozie”. Widzimy zatem, że byli to ludzie uprzywilejowani przez łagrową administrację. Swoją pozycję budowali głównie zabójstwami dokonywanymi na więźniach politycznych, czym zaskarbiali sobie sympatię władz.

Równie złą sławą wśród współwięźniów cieszyli się tak zwani „biezprizorni”. Na wolności zajmowali się oni głównie kradzieżą własności państwowej i szantażowaniem donosami. Według Herlinga-Grudzińskiego stanowili oni wraz z „urkami” bardzo groźną półlegalną mafię, swoją strukturą przypominającą loże masońskie. Ich niebezpieczeństwo polegało na tym, że władze przymykały oko dokonywane przez nich przestępstwa, uważając, że w przyszłości może mieć z nich pożytek. „Biezprizorni” traktowali pobyt w obozie niczym urlop, wypoczynek. Wiedzieli bowiem, że po wyjściu na wolność będą czekały na nich nowe perspektywy. Pod niebiosa wychwalali Stalina, gardzili trockistami i kontrrewolucją, dzięki czemu mogli liczyć na przychylność władz.

Bardzo liczną grupę osadzonych tworzyli tak zwani „nacmeni”. Byli to więźniowie pochodzący z terytoriów Kazachstanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu i Kirgistanu. Ich odrębność była wyraźna na każdym kroku. Posługiwali się najczęściej swoimi ojczystymi językami, a w komunikacji z innymi używali łamanej ruszczyzny, przez co ciężko było ich zrozumieć. Usiłowali także za wszelką cenę pozostać wiernymi swojej tradycji i religii, co wyrażało się poprzez wieczorne rytuały. Wielu z nich było posądzanych o homoseksualizm, ponieważ część ich obrzędów polegała na gładzeniu skóry towarzysza lub przytulanie się do niego. Wielkim szacunkiem darzyli kobiety i ludzi starszych.

Istotą pobytu w Jercewie była praca przy wyrębie lasów. Więźniów, którzy się tym zajmowali określano „lesorubami”. Pracowali oni od świtu do zmierzchu po pas w śniegu, a ponadto miejsce wycinki było oddalone od obozu o ponad sześć kilometrów. Trasę to pokonywali codziennie pieszo. Brygady leśne stanowiły podstawę planu produkcyjnego większości obozów Gułagu. Najczęściej składały się z pięcio- lub czteroosobowych zespołów. Ich pracę określano mianem „lesopowału”, czyli wycinki i obróbki drewna. System pracy „lesorubów” opisał Herling-Grudziński: „Przy nieustannej zmianie czynności (niektóre były cięższe, a niektóre lżejsze) jeden więzień zwalał jodły cienką piłą, ujętą jak cięciwa w łuk z drzewa, jeden oczyszczał je z gałęzi i kory, jeden (była to forma odpoczynku na zmianę) palił gałęzie i korę na ognisku, a dwóch piłowało zwalone pnie na kloce określonej długości, ustawiając je w metrowe lub dwumetrowe stosy”. Najważniejszą osobą na „lesopowale” był tak zwany „dziesiętnik”, czyli zaufany więzień, który dokonywał wszelkich pomiarów i prowadził dokumentację wycinki. Na podstawie jego notatek władze obozowe ustalały normy pracy. Ponadto w brygadach „lesorubów” ważną rolę odgrywał „razwodczik”, czyli więzień odpowiedzialny za dyscyplinę i punktualny wymarsz brygady do pracy. Każdego ranka więźniów pracujących przy wycince lasu budził „dniewialny”, do którego obowiązków należało postawienie całego baraku na nogi przed otwarciem kuchni. Zwykle „dniewialny” był grzeczniejszy i łagodniejszy od „razwodczika”, toteż cieszył się większą sympatią współwięźniów. Jego uprzejmość wynikała głównie z tego, że sam nie musiał iść do pracy, przez co miał poczucie, że jest „niewolnikiem niewolników”.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej