Jesteś w: Inny świat

Obraz obozowego życia w „Innym świecie”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Herling-Grudziński z kronikarską dokładnością i skrupulatnością opisał w „Innym świecie” typowy dzień pracy w sowieckim łagrze. Pobudka miała miejsce o piątej trzydzieści rano, a więźniem odpowiedzialnym za nią w każdym baraku był tak zwany „razwodczik”. Jego zadaniem było postawienie wszystkich na nogi i upewnienie się, że wychodzą do pracy. Zwykle na jego pobudkę mało kto reagował, dlatego konieczna była interwencja drugiego więźnia – dniewalnego”, który w znacznie bardziej subtelny i koleżeński sposób upewniał się, że osadzeni już nie śpią i będą w stanie iść do pracy.

Robotnicy i tak wstawali najpóźniej, jak to było możliwe, czyli o piątej czterdzieści pięć. Niektórzy z nich modlili się rano, ale większość zwykle przeklinała, że musi wstawać tak wcześnie. Ubranie się w strój roboczy nie było wcale takie proste: „Przygarbione postacie pochylały się nad gołymi nogami, próbując ze szmat, sznurków, kawałków drutu, dziurawych walonek i skrawków opon samochodowych skleić możliwie ciepłe i trwałe obuwie na jedenastogodzinny dzień pracy”. Więźniowie nie mogli liczyć na nowe ubrania, jeśli stare uległy zniszczeniu, przez co wielu z nich chodziło w obdartych łachmanach i w dziurawych butach. Właściwie większości to nie przeszkadzało, uważali nawet, że jeśli widać im kawałek ciała, tym lepiej, może uda się go odmrozić, dzięki czemu będzie można uzyskać zwolnienie z pracy. Ubrania niektórych były zniszczone do tego stopnia, że nie rozbierali się oni na noc, ponieważ rano ponowne ich założenie nie byłoby możliwe.

Ponieważ o piątej czterdzieści pięć panowały w obozie ciemności, do kuchni trzeba było iść po omacku. W jednej ręce trzymali blaszane menażki, a w drugiej kartki żywnościowe. Przed barakiem kuchennym znajdował się wielki pomost, na którym każdego ranka i wieczora ustawiały się trzy kolejki, które wyznaczały status więźniów. Trzy rodzaje racji odpowiadały rodzajowi i ciężkości wykonywanych robót. Do okna z napisem „trzeci kocioł” – ustawiali się stachanowcy, najlepiej odżywiani, w całej odzieży. Ich dzienna norma pracy przekraczała 125%. Dla nich poranny posiłek składał się z jednej łyżki gęstej kaszy i kawałka śledzia lub treski – gatunku ryby.

Do okna z napisem „drugi kocioł” – ustawiali się więźniowie z dzienną wydajnością normy pracy 100%. Otrzymywali tylko jedną łyżkę kaszy. Do tej kolejki należeli też starcy i kobiety z brygad, w których nie można było wyliczyć normy pracy w procentach. Oni na stałe mieli przydzielony „drugi kocioł”.

Do okna z napisem „pierwszy kocioł” kolejka zawsze była najdłuższa. Dostawali oni jedną łyżkę najrzadszej kaszy. Stali w niej nędzarze w podartych łachmanach, łapciach powiązanych sznurkiem. Twarze mieli pomarszczone jak pergamin, oczy oblepione ropą. Nie wyrabiali stu procent normy. Do tej grupy należeli więźniowie ze służby i administracji obozowej. W kolejce tej ciągle wybuchały kłótnie i przepychanki.

W kuchni było także specjalne okno z napisem „ITR” tu ustawiali się inżynierowie, technicy, woziwody i posługaczki. Powszechnie uważano ten „kocioł” za najlepszy. Przysługiwał „więźniom rozkonwojowanym” to znaczy wychodzącym na specjalną przepustką poza zonę do pracy w wolnych domach urzędników obozowych.

Na samym końcu pożywienie otrzymywali ci, którzy nie przynależeli do żadnej z kolejek, czyli robotnicy na chorobowym, mieszkańcy trupiarni, pracujący w zonie. Tylko niektórym udawało się donieść swoje porcje do baraków, ponieważ były one tak małe, że zazwyczaj połykali jej jednym haustem zaraz po odejściu od kuchni.

Tak rozpoczynał się każdy dzień pracy, po śniadaniu odbywał się apel, a po nim brygady maszerowały do swoich zajęć. Zupełnie inaczej wyglądał „wychodnoj dień”, czyli dzięń wolny od pracy. Było to swego rodzaju święto, ogłaszane uroczyście wieczorem na wartowni, gdy została przekroczona produkcja kwartalna wyznaczona przez administrację Gułagu, który zawierał z danym obozem umowę eksploatacyjną. Więźniowie codziennie mieli nadzieję, że następny dzień zostanie ogłoszony wolnym od pracy. Zdarzał się on niestety rzadko. Wizja całodobowego wypoczynku dodawała więźniom otuchy. Kiedy wreszcie nadchodził ich nastroje odmieniały się diametralnie. Wszyscy byli dla siebie mili i sympatyczni, pozdrawiali się nawzajem z daleka. Dzień upływał im pod znakiem odpoczynku i długich rozmów z kolegami. Jedynym, co mogło zmącić ich spokój były rewizje osobiste, które czasami trwały nawet cztery godziny. W wolny dzień więźniowie pisywali listy do domów, ale najczęściej udawali, że żyją w normalnym świecie – organizowali jakiś teatr albo robili zakupy w sklepiku, w którym niczego nie było. Wówczas rozkwitały także liczne romanse damsko-męskie. Jednak czar pryskał, kiedy wieczorem kładli się spać z myślą, że rano będą ponownie musieli pracować.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej