Jesteś w:
Pan Tadeusz
Na biesiadzie zorganizowanej z okazji goszczenia na zamku Horeszkowskim w Soplicowie kilku jenerałów Polskich (w tym Dąbrowskiego) oraz zaręczyn trzech par zjawiło się wielu muzykantów. Mimo obecności najlepszych skrzypków i cymbalistów nikt tak pięknie nie umiał zagrać jak Żyd Jankiel.
Proszony przez wszystkich gości o uraczenie ich swoim talentem, Jankiel uległ dopiero namowom Zosi. Wcześniej się wymigiwał, że dawno nie grał, że palce ma sztywne itd.
Zebrani podali mu krzesło, na kolanach położyli cymbały, w dłonie włożyli dwa „drążki”. Muzykant patrzył na instrument z rozkoszą, a w tym czasie jego dwaj uczniowie uklęknęli i zajęli się strojeniem strun.
Po chwili Żyd przymrużył oczy i zaczął grać. Wydobywał lekkie, ciche dźwięki jak brzęczenie muchy, które potem przemieniły się „jakby grała cała janczarska kapela”, czyli orkiestra złożona z piszczałek, kotłów, talerzy, dzwonków i bębnów.
Jankiel grał Poloneza Trzeciego Maja. Skoczne, radosne nuty sprawiły, że młodzież podrygiwała, a starsi przenieśli się myślami w przeszłość, w szczęśliwe lata, gdy po dniu Trzeciego Maja wiwatowali na cześć Sejmu, posłów i króla wybranego przez naród.
Po chwili Jankiel zmienił akord, teraz grał dźwięki przypominające syk węża, zgrzyt żelaza, wszystkich słuchaczy przejął dreszcz, smutek. Cymbalista wydobywał coraz głośniejsze akordy, jakby otoczyło wszystkich tysiące hałasów. Gerwazy pierwszy odgadł, była to pieśń Targowicy:
„Takt marszu, wojna, atak, szturm, słychać wystrzały.
Jęk dzieci, płacze matek”.
Wszyscy zebrani mieli łzy w oczach, odgadli te nuty i akordy, była to „Rzeź Pragi” – znali tę bitwę z pieśni i z opowiadań.
Ponownie nastąpiła zmiana nastroju. Teraz dźwięki były lekkie, cienkie, ciche, jakby chciały się wyrwać z sieci, była to żałosna pieśń legionów – o żołnierzu tułaczu, który głodny, biedny tułał się po lasach i polach, aż w końcu padł z wycieńczenia. Wówczas jego koń kopytem wygrzebał w ziemi mogiłę dla swego pana.
Wszyscy zebrani na dziedzińcu zamkowym znali tę pieśń, obecni żołnierze przypomnieli sobie swoje długie lata wędrówki, po morzach, lądach, lasach, w obcych krajach, w spiekocie czy mrozie, pochylili głowy oddając hołd.
Dalej Jankiel zaczął wydobywać dźwięki, które brzmiały jak trąby mosiężne. Grał marsza „Jeszcze Polska nie zginęła”. Goście wiwatowali „Marsz Dąbrowski do Polski”, a on - zatopiony w muzyce, z wypiekami na twarzy, z błyskiem w oku - grał bez opamiętania. Gdy przestał, spojrzał na jenerała Dąbrowskiego i płacząc powiedział:
„Jenerale, rzekł, Ciebie długo Litwa nasza.
Czekała – długo, jak my Żydzi Mesjasza.
Ciebie prorokowali dawno między ludem.
Śpiewali, Ciebie niebo obwieściło cudem.
Żyj i wojuj, o Ty nasz!!”.
Na te słowa Jenerał Dąbrowski zaczął mu dziękować za tak piękny koncert, a on zdjął czapkę i pocałował go w rękę.
Opis koncertu Jankiela w „Panu Tadeuszu”
Autor: Karolina Marlęga Serwis chroniony prawem autorskimNa biesiadzie zorganizowanej z okazji goszczenia na zamku Horeszkowskim w Soplicowie kilku jenerałów Polskich (w tym Dąbrowskiego) oraz zaręczyn trzech par zjawiło się wielu muzykantów. Mimo obecności najlepszych skrzypków i cymbalistów nikt tak pięknie nie umiał zagrać jak Żyd Jankiel.
Proszony przez wszystkich gości o uraczenie ich swoim talentem, Jankiel uległ dopiero namowom Zosi. Wcześniej się wymigiwał, że dawno nie grał, że palce ma sztywne itd.
Zebrani podali mu krzesło, na kolanach położyli cymbały, w dłonie włożyli dwa „drążki”. Muzykant patrzył na instrument z rozkoszą, a w tym czasie jego dwaj uczniowie uklęknęli i zajęli się strojeniem strun.
Po chwili Żyd przymrużył oczy i zaczął grać. Wydobywał lekkie, ciche dźwięki jak brzęczenie muchy, które potem przemieniły się „jakby grała cała janczarska kapela”, czyli orkiestra złożona z piszczałek, kotłów, talerzy, dzwonków i bębnów.
Jankiel grał Poloneza Trzeciego Maja. Skoczne, radosne nuty sprawiły, że młodzież podrygiwała, a starsi przenieśli się myślami w przeszłość, w szczęśliwe lata, gdy po dniu Trzeciego Maja wiwatowali na cześć Sejmu, posłów i króla wybranego przez naród.
Po chwili Jankiel zmienił akord, teraz grał dźwięki przypominające syk węża, zgrzyt żelaza, wszystkich słuchaczy przejął dreszcz, smutek. Cymbalista wydobywał coraz głośniejsze akordy, jakby otoczyło wszystkich tysiące hałasów. Gerwazy pierwszy odgadł, była to pieśń Targowicy:
„Takt marszu, wojna, atak, szturm, słychać wystrzały.
Jęk dzieci, płacze matek”.
Wszyscy zebrani mieli łzy w oczach, odgadli te nuty i akordy, była to „Rzeź Pragi” – znali tę bitwę z pieśni i z opowiadań.
Ponownie nastąpiła zmiana nastroju. Teraz dźwięki były lekkie, cienkie, ciche, jakby chciały się wyrwać z sieci, była to żałosna pieśń legionów – o żołnierzu tułaczu, który głodny, biedny tułał się po lasach i polach, aż w końcu padł z wycieńczenia. Wówczas jego koń kopytem wygrzebał w ziemi mogiłę dla swego pana.
Wszyscy zebrani na dziedzińcu zamkowym znali tę pieśń, obecni żołnierze przypomnieli sobie swoje długie lata wędrówki, po morzach, lądach, lasach, w obcych krajach, w spiekocie czy mrozie, pochylili głowy oddając hołd.
Dalej Jankiel zaczął wydobywać dźwięki, które brzmiały jak trąby mosiężne. Grał marsza „Jeszcze Polska nie zginęła”. Goście wiwatowali „Marsz Dąbrowski do Polski”, a on - zatopiony w muzyce, z wypiekami na twarzy, z błyskiem w oku - grał bez opamiętania. Gdy przestał, spojrzał na jenerała Dąbrowskiego i płacząc powiedział:
„Jenerale, rzekł, Ciebie długo Litwa nasza.
Czekała – długo, jak my Żydzi Mesjasza.
Ciebie prorokowali dawno między ludem.
Śpiewali, Ciebie niebo obwieściło cudem.
Żyj i wojuj, o Ty nasz!!”.
Na te słowa Jenerał Dąbrowski zaczął mu dziękować za tak piękny koncert, a on zdjął czapkę i pocałował go w rękę.