Jesteś w: Ludzie bezdomni

Konstrukcja psychiczna głównego bohatera w „Ludziach bezdomnych”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim

Główny bohater powieści Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni”, doktor Tomasz Judym jest postacią pozytywną, pełną współczucia dla innych, energiczną, wrażliwą.

Judym zawsze starał się być szczery. Gdy w Paryżu spotkał cztery Polski, bez wahania wyznał im prawdę o swoim pochodzeniu. Zwierzył się, że jego nazwisko nie wywodzi się ze znakomitego rodu z Wołynia, ponieważ był synem szewca, warszawskiego pijaka:
„Ja pochodzę z Warszawy, z samej Warszawy. I z bardzo byle jakich Judymów... (…)Ojciec mój był szewcem, a w dodatku lichym szewcem na Ciepłej ulicy”.
Choć osiągnął tak wiele, to znaczy nie mając żadnego wsparcia ze strony rodziny – finansowego czy też moralnego – ukończył medycynę, w kontakcie z warszawskimi lekarzami pozostawał wystraszony:
„Siedział w swym fotelu sztywnie, ze zdrętwiałymi nogami, które jak kłody tkwiły na miękkim dywanie i przechodził męczarnie oczekiwania”.

Tomasz czuł szczególną więź z naturą, co widać podczas pracy w uzdrowisku Cisy. Często z przyrodą współgrał stan jego duszy:
„Płonął od głębokiej radości. W pewnych sekundach wznosiły się w jego sercu jakieś tchnienia uczuć podobne do tych, co kołysały wierzchołki drzew. Wówczas na jego usta wybiegały dźwięki pieszczotliwe a zapalające, jakby z ognia. Mówił nimi do drzew wielkich, do młodych krzewów, do jaskółek szybujących wysoko nad szczytami po świetlistej otchłani. Tajemnicza radość pociągała wzrok jego ku końcowi alei, a serce ulatywało z głębi piersi jak zapach. Na coś niesłychanego czekał, na przyjście czyjeś...”.

Bohater nie bał się ciężkiej pracy. Można powiedzieć nawet, że był od niej uzależniony:
„Tak tedy już w połowie lata szpital był ożywiony i pełen zdechlactwa. Kaszlano tam, stękano, sapano - aż się doktorskie serce radowało. W ogródku wygrzewały się na słońcu stare, uschnięte babska, zgniłe dzieci dygocące w potach malarii, rozmaite "głupie" Żydki i wszelkie inne ptaki niebieskie, co ani sieją, ani orzą... Nie było tygodnia, żeby doktor nie palnął operacji. Wycinał kaszaki, bolączki, wiercił, przekłuwał, ekstyrpował, urzynał, przylepiał itd.”.

Swoją uczuciowość ukazywał nie tylko przy zetknięciu z powszechnie panującą biedą. Gdy podjął najtrudniejszą decyzję w swoim życiu, czyli zerwanie zaręczyn, położył się w zawalisku w głębi ziemi, patrzył się w niebo, wsłuchując się w wyimaginowany płacz niedawnej narzeczonej:
„Tuż nad jego głową stała sosna rozdarta. Widział z głębi swojego dołu jej pień rozszarpany, który ociekał krwawymi kroplami żywicy. Patrzał w to rozdarcie długo, bez przerwy. Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane i cierpiące. Słyszał dokoła siebie płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga. Nie wiedział tylko, kto płacze... Czy Joasia? - Czy grobowe lochy kopalni płaczą? Czy sosna rozdarta?”.



  Dowiedz się więcej