Jesteś w:
Ludzie bezdomni
Życie mieszczaństwa w powieści Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni” można opisać na przykładzie Wiktora i Teosi Judymów, rodziny głównego bohatera.
Od dziecka mieszkali w Warszawie, oboje pracowali w warszawskich fabrykach, cisnąć się razem z dziećmi i krewną w maleńkiej izdebce przy ulicy Ciepłej.
Teosia pracowała w fabryce cygar, zatrudniającej przede wszystkim kobiety. Jej praca przypominała zajęcie robota:
„Przechodząc Judym zauważył dziewczynę, która paczki cygar oklejała banderolą. Szybkość ruchów jej rąk wprawiła go w zdumienie. Zdawało mu się, że robotnica wyciąga ze stołu nieprzerwaną tasiemkę białą i mota ją sobie na palce. Z rąk leciały do kosza pod stołem gotowe paczki tak szybko, jakby je wyrzucała maszyna. Ażeby zrozumieć sens jej czynności, trzeba było wpatrywać się usilnie i badać, gdzie jest początek oklejenia każdej torebki”.
Kobieta całe dnie spędzała w malutkim, zadymionym pomieszczeniu bez okien, w którym zwijała papierosy:
„W głębi izby stał stół zupełnie podobny do pierwszego z brzegu, a obok płomyka robiła kobieta w czerwonej chustce na głowie. Szmata zupełnie okrywała jej włosy. Widać było spod niej duże, wypukłe czoło. Żyły skroni i szyi były nabrzmiałe. Zamknięte oczy po każdym małpim ruchu głowy otwierały się, gdy trzeba było przylepić lakiem rożek papieru. Wtedy te oczy spoglądając na płomyk gazowy błyskały jednostajnie. Twarz kobiety była wyciągnięta i ziemista jak wszystkie w tej fabryce. Na spalonych, brzydkich, żydowskich wargach co pewien czas łkał milczący uśmiech, w którym zapewne skupiło się i w który z musu zwyrodniało westchnienie zaklęsłej, wiecznie łaknącej powietrza, suchotniczej piersi. Błysk pracowitych oczu i ten uśmiech wraz z całą czynnością przypominały szalony ruch koła maszyny, na którego obwodzie coś w pewnym miejscu migota jak płomyczek świecący”.
Z kolei Wiktor pracował w stalowni. Cały dzień stał przy rozpalonym piecu, obsługując maszynę najbardziej szkodliwą dla zdrowia, wśród ogromnego hałasu, niezmiernie wysokiej temperatury. Podobnie jak w fabryce cygar, także tu robotnik nie miał prawa głosu. Na jego miejsce czekało dziesięciu innych, gotowych każdego dnia narażać swe życie za nędzną pensję.
Takie właśnie było życie mieszczan, opisanych w powieści przez Żeromskiego. Autor skupił się także na zamożniejszych mieszkańcach Warszawy (lekarze ze spotkaniu w doktora Czernisza), lecz więcej miejsca poświęcił tym wywodzącym się i egzystującym w ciasnych mieszkaniach ulic Krochmalnej i Ciepłej.
Mieszczaństwo w „Ludziach bezdomnych”
Autor: Karolina Marlęga Serwis chroniony prawem autorskimŻycie mieszczaństwa w powieści Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni” można opisać na przykładzie Wiktora i Teosi Judymów, rodziny głównego bohatera.
Od dziecka mieszkali w Warszawie, oboje pracowali w warszawskich fabrykach, cisnąć się razem z dziećmi i krewną w maleńkiej izdebce przy ulicy Ciepłej.
Teosia pracowała w fabryce cygar, zatrudniającej przede wszystkim kobiety. Jej praca przypominała zajęcie robota:
„Przechodząc Judym zauważył dziewczynę, która paczki cygar oklejała banderolą. Szybkość ruchów jej rąk wprawiła go w zdumienie. Zdawało mu się, że robotnica wyciąga ze stołu nieprzerwaną tasiemkę białą i mota ją sobie na palce. Z rąk leciały do kosza pod stołem gotowe paczki tak szybko, jakby je wyrzucała maszyna. Ażeby zrozumieć sens jej czynności, trzeba było wpatrywać się usilnie i badać, gdzie jest początek oklejenia każdej torebki”.
Kobieta całe dnie spędzała w malutkim, zadymionym pomieszczeniu bez okien, w którym zwijała papierosy:
„W głębi izby stał stół zupełnie podobny do pierwszego z brzegu, a obok płomyka robiła kobieta w czerwonej chustce na głowie. Szmata zupełnie okrywała jej włosy. Widać było spod niej duże, wypukłe czoło. Żyły skroni i szyi były nabrzmiałe. Zamknięte oczy po każdym małpim ruchu głowy otwierały się, gdy trzeba było przylepić lakiem rożek papieru. Wtedy te oczy spoglądając na płomyk gazowy błyskały jednostajnie. Twarz kobiety była wyciągnięta i ziemista jak wszystkie w tej fabryce. Na spalonych, brzydkich, żydowskich wargach co pewien czas łkał milczący uśmiech, w którym zapewne skupiło się i w który z musu zwyrodniało westchnienie zaklęsłej, wiecznie łaknącej powietrza, suchotniczej piersi. Błysk pracowitych oczu i ten uśmiech wraz z całą czynnością przypominały szalony ruch koła maszyny, na którego obwodzie coś w pewnym miejscu migota jak płomyczek świecący”.
Z kolei Wiktor pracował w stalowni. Cały dzień stał przy rozpalonym piecu, obsługując maszynę najbardziej szkodliwą dla zdrowia, wśród ogromnego hałasu, niezmiernie wysokiej temperatury. Podobnie jak w fabryce cygar, także tu robotnik nie miał prawa głosu. Na jego miejsce czekało dziesięciu innych, gotowych każdego dnia narażać swe życie za nędzną pensję.
Takie właśnie było życie mieszczan, opisanych w powieści przez Żeromskiego. Autor skupił się także na zamożniejszych mieszkańcach Warszawy (lekarze ze spotkaniu w doktora Czernisza), lecz więcej miejsca poświęcił tym wywodzącym się i egzystującym w ciasnych mieszkaniach ulic Krochmalnej i Ciepłej.