Jesteś w: Ludzie bezdomni

Motyw pracy w „Ludziach bezdomnych”

Autor: Karolina Marlęga     Serwis chroniony prawem autorskim



Po kilku miesiącach zakład w niczym nie przypominał centrum towarzyskich uciech dla bogatych, lecz stał się miejsce, gdzie leczono ludzi: „Tak tedy już w połowie lata szpital był ożywiony i pełen zdechlactwa. Kaszlano tam, stękano, sapano - aż się doktorskie serce radowało. W ogródku wygrzewały się na słońcu stare, uschnięte babska, zgniłe dzieci dygocące w potach malarii, rozmaite "głupie" Żydki i wszelkie inne ptaki niebieskie, co ani sieją, ani orzą... Nie było tygodnia, żeby doktor nie palnął operacji. Wycinał kaszaki, bolączki, wiercił, przekłuwał, ekstyrpował, urzynał, przylepiał itd.”.

Główny bohater pełnił wiele funkcji: „Już w zimie młody doktor stał się figurą tak niezbędną w Cisach, tak do nich pasującą, jak na przykład źródło albo łazienki. Służba, robotnicy, chłopstwo okoliczne, interesanci, dwór, goście - słowem, wszyscy przywykli do tego, że jeżeli trzeba coś ciężkiego zrobić na pewno, coś z forsą "odwalić" - to do "młodego". O każdej porze dnia, a nieraz w zimowe noce, w mrozy, zawieje, roztopy, na małych saneczkach albo piechotą, w grubych butach snuł się po drożynach między wsiami do chorych na ospę, na tyfus, szkarlatyny, dyfteryty...”.

Z takim samym zaangażowaniem doktor oddał się pracy w kopalni „Sykstus”, dla modernizacji której w końcu porzucił narzeczoną.
strona:   - 1 -  - 2 - 



  Dowiedz się więcej